specjalnego się nie wydarzyło,no może poza wspaniałą pogodą i mnóstwem tropów. Ich ilość była aż przytłaczająca a co ciekawe nie tylko sarenek ale przede wszystkim wilków,żubrów,ryci no i oczywiście największego pluszaka polski czyli Miśka. Niestety i na tym odcinku naszej trasy ilość ostrych podejść i zejść po oblodzonym szlaku tak nas spowolniła,że musieliśmy zalec w lesie po Słowackiej stronie po przejściu niecałych 10km. Kolejnego dnia już po 40minutach żałowaliśmy,że dzień wcześniej nie poszliśmy nieco dalej bo moglibyśmy spać w wiacie i mieć wodę ze źródełka a nie topić zleżały śnieg przez 3godziny. No ale co cie nie zabije to cie wzmocni wymieniliśmy wodę ze śniegu na pyszną wodę źródlana. Obok wiaty spotkaliśmy jedynych ludzi w tej części Bieszczad a mianowicie Policjantów Słowackich. Wypytali się o wszystko i pojechali dalej. My też ruszylismy w dalsza drogę gdzie po drodze zobaczyliśmy ślady miśków dużego o i małego. Nie zważając na to idziemy dalej po oblodzonym szlaku chociaż w miejscach gdzie operowało słońce szliśmy po błotku. Niestety i tego dnia nie udało nam się zrobić zbyt długiego dystansu. I gdy doszliśmy do wiaty stwierdziliśmy,że niema sensu dalej napierać i tu spędziliśmy noc. Fajne w tym miejscu było kilka rzeczy. Po pierwsze widoki i mnóstwo tropów wilków dosłownie kilka metrów od naszego noclegu. Rano wszystkie ślady były zawiane ale było tez kilka świeżych jedno wielkiego wilka i nieco dalej rysia. Po śniadaniu w dalsza drogę w kierunku Rawiej Skały. I tu musieliśmy stwierdzić czy napieramy dalej wzdłuż granicy czy przechodzimy na połoninę Wetlińską. Po przerwie na batonik i przemyśleniu sprawy stwierdzamy iść na połoninę. Na tym odcinku szlaku dominował śnieg a nie lód ale to tylko przez pewien czas. Bo oczywiście nie mogło się obyć bez kilku upadków i nabrania śniegu do spodni. Dokładnie szlakiem wędrował też misiek ale nie udało nam się go zobaczyć ale sądząc po śladach szedł kilka godzin przed nami ale fleja zostawił po sobie minę na szlaku:) Nasz szlak wiódł przez Wetlinę bardzo przyjemną i pięknie położoną miejscowość z której rozpościera się spaniały widok na szczyty Bieszczad. Ale poza widokami mieliśmy okazje podziwiać i wysłuchać kilka Historii jednego z Bieszczadzkich zakapiorów Hendriksa. Wspaniały człowiek szkoda,że czas nas popędzał i po krótkim postoju musieliśmy ruszyć dalej. A tu szlak był nie dość,że miejscami oblodzony to tam gdzie nie było lodu było błoto. Ale i to niewiele dalej zamieniło się tylko w lód więc ten nocleg spędziliśmy w wiacie przy szlaku. Ten dzień był ostatnim dniem w którym pogoda była ładna i bezpieczna. Następnego dnia rano zaczął padać śnieg i naszła mgła do tego doszedł wiatr ale to był na razie przedsmak piekła które nas czekało. Puki co szlak wiódł przez las więc tu jeszcze nie odczuwało się wiatru ale gdy wyszliśmy na otwarty tern zaczęło nieco mocniej dmuchać. No ale nic na to nie poradzimy i kierowaliśmy się na Chatkę Puchatka. Legendarne schronisko ze wspaniałym klimatem który tworzą turyści ale przede wszystkim opiekun tego schronisk Pan Lutek. Wprawdzie warunki w schronisku są spartańskie a jedyne jedzenie jakie można było zamówić to fasolka ale w tym miejscu nawet takie jedzenie smakuje wytwornie. Wieczorem wilki zaczęły nawoływać się na polowanie. A ten wspaniały dźwięk jaki wydobywa się z tych myśliwych jest hipnotyzujący i podniecający. No i jest to zupełnie inny dźwięk jak ten znany z programów przyrodniczych.
Rano wczesna pobudka bo czeka nas ciężka przeprawa. Gdy zeszliśmy do sali głównej i zaczęliśmy się pakować i robić śniadanie. Wielkie zaskoczenie. Jeden z Turystów poznanych w Puchatku okazał się księdzem i odprawił msze. Nie będę ukrywał,że zaskoczyło mnie to zupełnie ale jak można się jakoś zabezpieczyć przed niebezpieczeństwem to warto. Więc wzięliśmy udział we mszy i może to nas uratowało. Po mszy i śniadaniu ruszylismy dalej w kierunku Połoniny Caryńskiej. Szlak dalej oblodzony do tego wiatr i lekki opad mokrego śniegu. Ale puki schodziliśmy było nie najgorzej ale gdy zaczęliśmy zdobywać wysokość wchodząc już na połoninę zaczęło robić się niewesoło. Kilka gleb i na lód i kamienie ale to jeszcze było małe piwo z tym co miało nas czekać na samej górze. Wiatr wiał ponad 170km/h ale to jeszcze nie było takie straszne. Dopiero w połowie trasy zaczęło robić się naprawdę źle. Wiatr musiał mieć ponad 200km/h skoro był wstanie podnieść i przesunąć 100kg metr w bok a mnie podniósł ustawił w poziomie i rzucił na krzaki i kamienie. Gdzie dała o sobie znać kontuzja kolana. Ale ilość adrenaliny zblokowała ból. Więc dalej szliśmy ale w pewnym momencie nie dało się już zrobić nawet kroku a wiatr robił z nami co chciał. Wszystkie paski w plecaku się poluzowały. Cudem było,że nic co było przytroczone do plecaka się nie oderwało. A gdy skierowało się twarz w stronę wiatru nie dało się oddychać. Aby stamtąd zejść musieliśmy chwycić się pod pachy i krok po kroku iść ku strefie lasu gdzie powinno być bezpiecznie. Odcinek który powinniśmy pokonać w nieco ponad godzinę szliśmy ponad 4. A każda minuta wydawała się wiecznością. Chyba warto było uczestniczyć w tej mszy:)
W końcu udało się nam zejść z połoniny i wejść w las gdzie zaczął padać deszcz a mgła była tak gęsta,że trudno było zobaczyć coś więcej niż drzewo oddalone o 20m od nas. Po drodze było widać,że wiatr złamał kilka drzew ale na szczęście żadne nie spadło na szlak. Planowaliśmy spędzić nocleg w wiacie już niedaleko Ustrzyk Górnych. Ale wiata okazała się niezbyt miła do zamieszkania bo cała zaśmiecona zasikana itp. Nie mieliśmy też ochoty spać pod tarpem bo nie dość,że ta wichura nas wymęczyła to późniejszy deszcz zdrowo nas przemoczył. Dlatego stwierdziliśmy,że zejdziemy do Ustrzyk i tam przekimamy się w schronisku. Oczywiście schronisko było zamknięte. Po drodze jeszcze zgarnęła nas straż graniczna wiec marsz do innej wiaty leżącej na szlaku biegnącym na Tarnicę byliśmy zmuszeni do noclegu w motelu. I to właśnie tam dał znać o sobie kontuzja. Więc i tam musiał się zakończyć II etap projektu. Chcieliśmy zaliczyć jeszcze Tarnicę ale ze względu na kontuzje i złe warunki pogodowe jaki i terenowe postanowiliśmy wrócić. Następnego dnia zaliczyliśmy jeszcze małą nie wymagającą pętelkę nad Soliną. Gdzie utonkaliśmy się w Błocie:)
Podsumowując wyprawa w Bieszczady dała nam solidnie w kość. Góry pokazały nam na co je stać i z pewnoscią dały niezły sprawdzian nam i sprzętowi który sprawdził się wyśmienicie. Bardzo dziękuje wszystkim którzy nam kibicowali jak i oczywiście Sponsorom projektu. Bez których było by ciężko.
Teraz czas na przygotowania do trzeciego etapu czyli spłynięcia Wisłą. Ten etap odbędzie się w lipcu lub sierpniu tego roku.
WIĘCEJ ZDJĘĆ:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz