Etykiety

wtorek, 9 lipca 2013

Into the wild-Polska etap 1 dzień po dniu

 Wakacje się zaczęły a z nimi pierwszy etap projektu Into the wild-Polska. Pewnie cześć z was jest ciekawa moich przygód w dziczy. Dlatego opiszę dokładnie dzień po dniu  z mojej eremickiej przygody.


DZIEŃ 1
Aby dojechać w Izery wybrałem kolej. I jak można było  się spodziewać PKP i tym razem nie spisało się najlepiej. Fakt że pociąg przyjechał do poznania punktualnie był co najmniej dziwny, ale do Jeleniej Góry  dojechał już z 1,5 godzinnym opóźnieniem.  W Jeleniej Górze zamiast pociągu miał być podstawiony autobus. I był ale najciekawsze było to, że nie potrzebowałem biletu. Kierowca powiedział jak mu pokazywałem bilet " to  nie na mój ale właź"  (gdybym wiedział, że tak będzie to bym go w ogóle nie kupował) nie byłem jedyną osobą która w ten sposób pojechała. Najlepiej wyszli na tym ci co  zamierzali kupić bilet u kierowcy. A co do kierowcy to naprawdę wielki podziw dla jego umiejętności siedzenia za kołkiem. Wszystkie zakręty pokonywał bardzo sprawnie(szybko i ostro) gdybym miał opisać jego styl jazdy to z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jeździ jak rajdowiec- starym zardzewiałym  Jelczem.
 
Wysoki kamień

W Szklarskiej Porębie przepakowałem się ostatecznie i ruszyłem czerwonym szlakiem w stronę Wysokiego Kamienia. Już na podejściu coś musiało zacząć się dziać z plecakiem. ponieważ system nośny zaczął gorzej działać ale nie przejąłem się tym.  Na tym podejściu zrobiłem sobie tylko jeden postój. Myślę ze nie jest to zły wynik z racji że mój plecak ważył prawie  30kg. Na samym szczycie wysokiego kamienia jest wspaniały punkt widokowy z którego rozpościera się piękna panorama na całe Karkonosze. Następnie z wysokiego kamienia ruszyłem w stronę kopalni kwarcu, czerwonym szlakiem  Po drodze mijałem wspaniałe skałki które prosiły się o wspinaczkę po nich.Ale ja nie miałem ani sprzętu wspinaczkowego ani nie mam za dużego doświadczenia we wspinaczce skałkowej. Dochodząc do kopalni ma się przed oczami marny widok na to co jeszcze kilka lat temu było wspaniałym opuszczonym wyrobiskiem pełnym budynków z blachy czy maszyn. Teraz ostały się tylko nieliczne budynki  murowane a wszystkie elementy metalowe zostały usunięte. Mimo to z kopalni również jest wspaniały widok na Karkonosze. 

Z kopalni obrałem niebieski szlak i już cały czas nim do miejsca noclegu. A nocleg spędziłem w chatce Tomaszka. Jest to bardzo urokliwe miejsce przy samym szlaku gdzie rozpościera się wspaniały widok na skałki w Czechach.  Kolacja była bardzo smaczna, liofood i tym razem nie zawiódł.  Jak zawsze smaczne i pożywne.

W czasie przygotowywania posiłku meszki urządziły istny nalot ale jak wiadomo ogień jest wspaniałym  remedium na owady. I od razu się wyniosły. Do rozpalania każdego ogniska używałem zakupionego krótko przed wyprawą krzesiwa prymusa. Jest ono bardzo dziwne ale się sprawdza. Nocleg minął bardzo spokojnie jednak w nocy przeszła dość potężna ulewa. Gdyby nie możliwość spędzenia noclegu w chatce to na pewno cały sprzęt  by mi zamókł a to za sprawą namiotu który nie mając podłogi nie jest najlepszym wyjściem na deszczową aurę.

DZIEŃ 2
Pobudka krótko przed 8 żeby odespać całonocną podróż koleją. Nad ranem było zaledwie +5 stopni. Z chatki powędrowałem do W kierunku Izery niebieskim szlakiem a potem do mostu granicznego na Izerze. Gdzie płukałem złoto. I niestety nie wypłukałem za dużo( tylko 1 płatek złotego pyłu) ale zabawy była co niemiara.W trakcie płukania podszedł do mnie pewien miły starszy Niemiec który pytał mi się czy znalazłem jakieś samorodki. Gdy mu pokazałem ten mój okruch powiedział  jeden milion dolarów i zaczęliśmy się śmiać. Podziwiał  to co robię a gdy powiedział o tym wnukowi, młody od razu zaczął płukać złoto ręką.
 Od mostu przez schronisko Orle i potem trochę na przełaj przeszedłem na pelikana.  Przy schronisku zobaczyłem, że plecak zaczął się pruć. Trok przy komorze na śpiwór po prostu się odpruł. Nie będąc wcale przeciążonym. Pelikan to wspaniała formacja skalna przy której rozstawiłem obóz. Niestety  nie wybrałem najlepszego miejsca pod namiot. Przez większą część nocy wyjeżdżałem z namiotu. A w efekcie tego  przez całą noc przespałem tylko 4 godz. Na kolacje i tym razem było jedzenie liofilizowane. Schab w sosie koperkowym nie wyglądał zbyt apetycznie ale w smaku był całkiem przyjemny.  Zagotowanie wody poszło bardzo sprawnie a to dzięki kuchence ekspedycyjnej. I tym razem ujawniły się jej wielkie zalety: niewielka lekka a przede wszystkim umożliwia dość szybkie i 
skryte(nie dymi się) gotowanie.
 Z dziennika:
.....niebo jest niezwykle piękne, przepełnione milionami barw.


DZIEŃ 3 
Wczesna pobudka bo już o 4 rano. A o 5 już byłem w drodze. Takie wczesne marsze pozwalają odetchnąć od nieraz zatłoczonych szlaków. Tego dnia plan był następujący zdobyć skałki w Czechach.
  
Fakt, projekt jest Into the wild-Polska. Ale Izery leżą zarówno po polskiej jak i czeskiej stronie. Dlatego szkoda było by się ograniczać tylko do polskiej strony. Największą wadą szlaków w Czechach jest fakt wyasfaltowania większej części szlaków. Z samego rana przejście przez senną górską wioskę w Czechach jest wspaniałe. Naczeszcie nie całość trasy zaplanowanej na ten dzień była wyasfaltowana a pod same skałki prowadzi już ścieżka. Nieraz trzeba tam było się zdrowo wysilić aby pokonać chwilami dość ciężki odcinek. Który wiódł po potężnych głazach. Gdy już ujrzałem skałki miałem dość ale ciekawość wciągnęła mnie na jedną ze potężnych formacji skalnych.  Jednak wejście nie było takie proste zwłaszcza z ciężkim plecakiem ale zejście dopiero dało mi w kość. Ale jak to się mówi co mnie nie zabije to mnie wzmocni. A widok który się z tamtą rozpościera jest fantastyczny i  rekompensuje trudy wspinaczki.
Tego dnia aby nie palić ogniska  po stronie czeskiej użyłem do odkażenia wody tabletek. I muszę przyznać że chyba działają bo puki co nic mnie nie ruszyło. Jedyny mankament to smak i zapach wody. Gdy otworzyłem butelkę buchną mi w twarz smród basenu. Po prostu chlor. Smak  tęż jest zbliżony do tej w basenie. Jednak lepsza taka woda niż późniejsze problemy żołądkowe.

Ciekawym zjawiskiem jest fakt że na samym szczycie skałek jest maksymalny zasięg Plusa a nieraz po polskiej stronie jest problem z zasięgiem.  
Z Czech  do Polski wróciłem ta samą drogą. A nocleg znów wypadł przy chatce Tomaszka a to nie z powodu niepewnej pogody a  z faktu, że w nocy miał przyjść gospodarz tej chatki. A mianowicie mój znajomy i przyjaciel  Zbyszek, który jest człowiekiem lasu. Dlatego nocleg spędziłem w namiocie
Z dziennika:
góry wyglądają wspaniale . Dają prawdziwe poczucie wolności.....
Góry i morze mają wiele wspólnego. Dają wolność i są dzikie i niebezpieczne.  
Piękno dostępne tylko dla serca prawdziwego eremity.


DZIEŃ4

Rano była bardzo optymistycznie nastrajająca aura. I zaraz po wyjściu z namiotu słyszałem, że Zbyszek przyszedł. Dzięki temu, że nie było obawy o ekwipunek i można było go zostawić pod opieką Zbyszka. Miałem okazję do przeprowadzenia prawdziwej traperskiej przeprawy. A mianowicie trasa wzdłuż Jagnięcego potoku aż do jego ujścia do Izery.  Trasa niebyła łatwa ale bardzo ciekawa i pełna wspaniałych widoków.  Nie obyło się bez przeprawy z jednego brzegu na drugi. po drodze natknąłem się na złotonośny piach. Pech chciał, że nie wziąłem ze sobą miski do płukania. Ale jedno jest pewne, że następnym razem gdy tam będę nie zapomnę jej. Niestety nie obyło się bez zamoczenia butów. Ale nie było zimno, więc nie musiałem się martwic mokrymi stopami. A fakt, że gdy już woda się dostała do butów przestałem się przejmować czy idę po kamieniach czy brodzę w wodzie.  Dzięki temu, że mogłem iść samym korytem dostałem zaszczyt wejścia w inny magiczny świat dzikich ostępów. Taka perspektywa dała mi możliwość zobaczenia lasu z zupełnie innej perspektywy. Było to na pewno niezapomniane przeżycie. 

 Nad ujściem był nieco dłuższy popas, w miejscu w którym można było poczuć się całkowicie odosobnionym od cywilizacji. Powrót nie przysporzył żadnych trudności. Droga powrotna wiodła od ujścia Jagnięcego do Izery potem do chatki górzystszy potem żółtym szlakiem w kierunku chatki Tomaszka aż do mostku  na Wrześnicy,który jest w fatalnym stanie. Przy mostku wyprawa odbiła w prawo i już tym strumyczkiem do jagnięcego a potem pod prąd do chatki Tomaszka.   
I ten nocleg spędziłem w namiocie przy chatce Tomaszka. Piątego dnia chciałem sobie zrobić pełen luz i nigdzie się nie ruszać. Buty schły ale niewyschły a ja byłem zmuszony chodzić boso.


DZIEŃ5
Jak już pisałem zamierzałem zrobić sobie dzień odpoczynku i tak tez zrobiłem. Zwinąłem namiot i  zostałem cały dzień przy chatce. Zbyszek poszedł do Jakuszyc uzupełnić swoje zapasy. Wiele tego dnia nie robiłem ale wiele myślałem. Dlatego ten dzień opiszę notatkami z dziennika:
Padało ale się wypogodziło. Jestem sam przy chatce i mogę kontemplować piękno otaczającej mnie przyrody. 
Buty schną ale wyschnąć nie mogą. Dlatego chodzę boso. Gdy stopy dotykają ziemi czuje oddech i bicie serca natury.....
Po obmyciu się czuję się naprawdę lepiej. I odnoszę wrażenie, że ptaki zaczęły weselej śpiewać. One tez chyba cieszą się, że się wyczyściłem.....
To wspaniałe, że człowiek może się cieszyć najdrobniejszymi przyjemnościami.Jeszcze pierwszy etap się nie skończył a ja już wiem co jest niezbędne a co można zmienić, bo wędrującemu eremicie niewiele potrzeba do szczęścia. Tylko dzicz, wolność i wiedza....

Małe i gęste świerki tworzą mur trudny do przebycia ale gdy już to się uda, to wszystkie trudy zostaną wynagrodzone, pięknym dzikim zakątkiem gdzie być może jeszcze nikt nie postawił stopy....
Gdy tak siedzę przy chatce i nikt nie przechodzi czuję prawdziwą wolność która idzie w parze z samotnością.....
Czy wszyscy ludzie muszą tak pędzić za tym zepsutym nowoczesnym światem? 
Wolność i natura to wszystko czego pragnę!!! 
Potężne świerki wyglądają jak mędrcy , którzy uczą człowieka spokoju i cieszenia się z najdrobniejszych przyjemności....
Człowiek w obliczu tych majestatycznych tworów natury przemienia się z wędrowca wciąż szukającego nowych wyzwań w spokojnego lecz wciąż aktywnego eremitę którego życie jest zbliżone do życia niedźwiedzia.


Jak widzicie człowiek siedzący w samotności pośród dzikich i majestatycznych ostępów natury dostaje wiele filozoficznych myśli. Szóstego dnia  ma przyjechać ojciec i miał to być dzień w ruchy ale nie do końca.
DZIEŃ6
 Przy śniadaniu ok. 9 godz. doszedł do mnie ojciec  wraz z nowymi zapasami. Przez ostatnie 4 dni testowałem system żywieniowy który opracowałem aby maksymalnie zminimalizować wagę prowiantu.
Po śniadaniu myśleliśmy żeby gdzieś pójść ale niepewna pogoda uziemiła nas. Czyli miałem już 2 dni luzu.
Nad Czechami tworzył się potężny front burzowy dlatego postanowiliśmy spędzić nocleg w innej drewnianej chatce oddalonej od Zbyszka o jakieś 20minut drogi. Niestety w zeszłym roku tzw. para mieszana( pijaki) w czasie sezonu jagodowego urządziła sobie tam mieszkanie a dosłownie mówiąc melinę. Więc jak się możecie domyślić gdy otwarliśmy drzwi buchnął  stamtąd mało przyjemny odór,żeby nie powiedzieć smród. No i zarządziliśmy odwrót a nocleg ostatecznie spędziliśmy w namiocie przy chatce Tomaszka. 


DZIEŃ7
To już był marsz z pełnym obciążeniem. Trasa niezbyt długa ale ciekawa widokowa.  Poszliśmy od chatki w kierunku kopalni. Potem żółtym szlakiem  wróciliśmy z powrotem do chatki, gdzie rozbiliśmy namiot. W kopalni zeszliśmy na sam duł wyrobiska, gdzie widoki były wspaniałe. Patrząc na te potężne skały można było odczuć wrażenie rodem z dzikiego zachodu. Kanion z dołu był bardzo podobny do kanionu kolorado. Brakowało tylko kowbojów albo Indian.  Na dnie kanionu znalazłem tarczę strzelniczą. Odgłos strzałów w tym magicznym miejscu musiał robić wrażenie.  Na dole utworzyło się płytkie jeziorko tak do kolan.

Niestety deszcz nas zmusił do przyśpieszenia kroku i uniemożliwił zrobienie większej ilości zdjęć.  A było co fotografować. Ruszyliśmy więc na górę kanionu. A potem żółtym szlakiem. Na szczęście w niedalekiej odległości od kopalni znajduje się dość odporna na warunki pogodowe wiata(mimo to cieknie). Ale dzięki niej mogliśmy się schować od potężnej ulewy która unieruchomiła nas na co najmniej 1godz. 
Potem ruszyliśmy w drogę powrotną do chatki gdzie zamierzaliśmy spędzić nocleg. Pogoda cały dzień niebyła zbyt pewna. Dlatego nocleg przy chatce był najlepszym wyjściem.
Tego dnia bardzo intensywnie zacząłem myśleć o zakupie lekkiego namiotu w którym nie będę musiał się martwić czy pada czy nie.








DZIEŃ8
Tego dnia była piękna pogoda idealna na przeprawę wzdłuż rzeki. I tak też zrobiliśmy Zbyszek razem z nami poszedł wzdłuż kobyłki aż do Izery. Sama rzeczka nie jest jakaś specjalnie głęboka czy szeroka ale położona w bardzo malowniczej scenerii.  Sama przeprawa niebyła zbytnio trudna nawet z dużymi plecakami.

 Fakt, że w niedalekiej odległości od koryta(ok.100-200m) były torfowiska dodawał tylko uroku wędrówce.  Po drodze mijaliśmy wspaniałe miejsca pod namiot. Można by codziennie pokonywać dystanse rzędu kilkuset metrów i rozbijać nowy obóz. Kobyłka ma wiele wspaniałych plaż i piaszczystych i kamienistych. Gdzie można było spokojnie płukać złoto czy się poopalać i kąpać jak nad jeziorem. W czasie wędrówki wiele razy musieliśmy przekraczać rzekę. 
Nieraz a wiele razy musieliśmy robić sobie przeprawy z kamieni które wrzucaliśmy do wody. Aby potem po nich przejść.  Idąc tą trasą można było odczuć pełną izolacje od świata zepsutego cywilizacyjnym pędem. Po drodze mijaliśmy jedną z najlepszych ambon jakie w życiu widziałem. Można by na niej bez żadnego problemu spędzić noc a nawet kilka nocy, niestety jakaś fleja zostawiła w niej syf.

 Gdy już naszym oczom ukazał się szlak idący do schroniska Orle mnóstwo turystów którzy nas zobaczyli, patrzyli się jak by ufo zawitało. Od ujścia Kobyły do Izery poszliśmy kawałek wzdłuż Izery. Następnie szlakiem niebieskim do chatki, gdzie zrobiliśmy nieco dłuższy postój i następnie do żółtego szlaku i potem nim do mostku na Wrześnicy i kawałek  w dół rzeczki gdzie rozbiliśmy ostatni nocleg. 

Było to bardzo urokliwe i dzikie miejsce na samym cypelku rzeczki gdzie nie było widać śladu obecności człowieka. Wieczorem przy pomocy kuchenki ekspedycyjnej zrobiliśmy sobie gulasz  lyofood. Był smaczny i pożywny. 

DZIEŃ9
Dziewiąty dzień i zarazem ostatni dzień przygody w dzikich ostępach był bardzo ładny i nieco za ciepło. Zwinęliśmy obóz i ruszyliśmy w drogę powrotną. Szybko dotarliśmy do asfaltu który jest pierwszą oznaką cywilizacji i już tylko kilka godzin dzieliło mnie od cywilizacji i smrodu jaki z nią idzie.  
Cześć z was która również była odizolowana od cywilizacji  przez 9 dni wiedzą czym jest zejście z gór czy wyjście z lasu. Wszędobylski smród i pęd nie sprzyja organizmowi eremity. 
Etap pierwszy się skończył ale przygotowania do drugiego już ruszyły. 


Przez pierwsze 4 dni wędrował zemną Jakub Mańczak. Ale pogoda jak i warunki zastane na miejscu wygoniły go do domu.

poniedziałek, 8 lipca 2013

Po powrocie-etap 1

 Dziewięciu dniowa przygoda niestety się skończyła.  Jedno jest pewne zdobyłem wiele nowych doświadczeń i pomysłów na zmiany w sprzęcie czy ekwipunku który musiałem nieść ze sobą i już myślę o kolejnym wyjeździe i etapie INTO THE WILD-Polska  tyle ze tym razem zimowym.

Dlatego dziś tak na szybko podzielę się z wami moimi spostrzeżeniami.
 Pierwszym z nich jest fakt, że zabrałem zdecydowanie za dużo sprzętu typowo bushcraftowego, np. siekiera nie była niezbędna, piła składana( tak używałem tej z multitoola) Miałem za dużą apteczkę. W ziołem ze sobą również lampkę biwakową która jest zbędna.
Całe jedzenie było zdecydowanie za ciężkie( noszenie konserw to nie jest najlepszy pomysł ze względu na ich wagę jak i na fakt że puszka jest za duża dla 1 osoby).
Dzięki temu, że na ostatnie 4 dni dojechał do mnie ojciec z ultra lekkim systemem żywieniowym który sam opracowałem przez kilka pierwszych dni. I muszę przyznać, że się  sprawdził.
Ogólnie rzecz biorąc zakłada on na śniadanie kaszkę, potem wciągu dnia 1 lub 2 batony i tabliczkę czekolady a na kolacja liofilizowane jedzenie. Do tego 4 torebki herbaty na dzień.
System się sprawdził i gdybym od razu go zastosował to prowiant na 9 dni w dziczy ważył by ok. 3kg.

I tym razem wybrałem żywność liofilizowaną firmy lyofood. Dlatego, że jest stosunkowo tania jak i niema ryzyka, że jedzenie nie będzie nam smakowało. Przez osiem dni żywiłem się naprawdę wykwintnymi daniami których na pewno nie mógł bym  zamówić w żadnym schronisku.

Niestety plecak VIGDIS 45  firmy Fjord Nansen nie wytrzymał  nawet pierwszego dnia( podejścia ze Szklarskiej Poręby na wysoki kamień i dalej do chatki Tomaszka) odpruł się  trok przy  kieszeni  na śpiwór który nie był wcale obciążony. A w przedostatni dzień trok pod plecakiem zaczął się pruć pod obciążeniem 1 kg. Najgorszy był fakt, że pozornie coś nieodpowiedzialnego za system nośny spowodowała ze plecak się przekrzywił a pas biodrowy znacznie zmniejszył swoją wydajność w przenoszeniu ciężaru.
 Nie wiem czy jest tak z każdym modelem tego plecaka czy akurat mi się taki trafił. Dziś idę z nim do reklamacji i zobaczy się jak zostanie potraktowana reklamacja.

Podczas tego wyjazdu doceniłem zalety idące z korzystania ze zwykłego namiotu.( używałem namiotu Fjord Nansen faroe out) Przez ostatnie kilka dni pogoda niebyła pewna ( podało albo zanosiło się na deszcz)  a góry Izerskie to dość mokry teren.(byliśmy zmuszeni do wracania w jedno miejsce gdzie było pewne, że nie obudzimy się w wodzie. Rozbijaliśmy się przy chatce Tomaszka)
Więc gdy popada nawet suche miejsce zamienia się w podmokły grunt. Dlatego mobilność jest dość ograniczona bo przykro było by utopić cały sprzęt nie wspominając już o lustrzance. Drugą wadą jest fakt, że jest bardzo podatny na wiatr. Przekonałem się o tym śpiąc pod pelikanem gdzie nad ranem lekko zawiało a cały namiot mi się przechylił(ale nie padł) Dlatego teraz postanowiłem zastąpić go jakimś zwykłym namiotem którego waga  Nie będzie przekraczać 3kg. Fakt, że jest to 2 kg( używając tylko namiotu, bo  niezbędna jest w nim cerata i przydaje się również bivy-cover. wtedy waga Fjord Nansen faroe out wynosi ok. 2kg) więcej do noszenia ale będzie zdecydowanie wygodniej i bezpiecznej. A pogoda czy to deszczowa czy śnieżna czy jakakolwiek inna, nie będzie ograniczać mojej mobilności.

Kolejną rzeczą jaka zamierzam zmienić to nóż. MORA Clasic którą noszę na szyi kilka razy wypadła mi, i  wbiła się w ziemię między nogami a raz w kieszeń z batonami!! Najprawdopodobniej dlatego, że pochwa która jest wykonana z plastiku trochę się wyrobiła i już nie trzyma noża najlepiej. Morę chcę zastąpić opinelem 10 carbon. Miałem już do czynienia z 10 ze zwykłej  stali i o dziwo ostrze jest nieco dłuższe ale przede wszystkim zdecydowanie masywniejsze od tego  które ma MORA.

Co do trzymania się założeń projektu to można powiedzieć ze wszystkie zostały spełnione.
Wszystkie noclegi w terenie, niekorzystanie ze schronisk(tylko 1 piwko)  cały prowiant i sprzęt niezbędny i zbędny miałem ze sobą. Oraz wędrówki po szlakach jak i przez kompletnie dziewicze miejsca takie jak wzdłuż Jagnięcego potoku czy kobyłki.
Jeden dzień wyszedł z polski w Czechy ale nocleg był już w Polsce.

 PS.  Po 16  dniach plecak jest już u mnie. Sklep wywiązał się w 100%. co ciekawe dostałem model z2011r. który jest zdecydowanie lepiej zrobiony(ma większe klamry i nieco grubszy materiał).

środa, 3 lipca 2013

Dzień 5

Mam burze i dość potężną ulewę.
Ale jak to mówią co cię nie zabije to cię wzmocni.
Dziś ostatni wpis na żywo
Dokładna relacja po powrocie..

wtorek, 2 lipca 2013