Etykiety

wtorek, 31 grudnia 2013

Trening przed II ETAPEM PROJEKTU into the wild-Polska


Wyjazd ten miał ostatecznie sprawdzić co bierzemy ze sobą co trzeba wyrzucić i zmienić. Niestety z powodu kiepskiej pokrywy śnieżnej musieliśmy zostawić narty w domu. Ryzyko zniszczenia ślizgów było tak duże,że wręcz nieopłacalne a perspektywa wniesienia nart na plecach   kilometrów w  górę nie jest zbyt miła.
Ale zacznijmy od początku.  Już na samym początku zaczęły się przygody. z tym co zabrać itp. ale z tym szybko się uporaliśmy i w drogę.  Potem w czasie jazdy zatrzymała nas policja do kontroli i życzyli miłej wyprawy:)
Gdy dojechaliśmy do Świeradowa było jeszcze ciemno ale bardzo ciepło jak na  grudzień bo prawie 10*C!! Szybko zakładamy plecaki i na szlak. Już po kilkuset metrach musiałem rozebrać się do koszulki termicznej bo jeszcze chwila i bym wyparował.  Dopiero gdy przeszliśmy niebieskim szlakiem  koło źródła Adamsa do asfaltu pojawił się śnieg. Tam  można było już zdjąć plecak i rzucić go na pulki. Konkretnie to zwykle dziecięce sanki  które są świetną alternatywą dla  profesjonalnych pulek.  Stamtąd już ciągnąc nasze tobogany i przy zielonej budce przepakowujemy cały sprzęt z plecaków do toreb aby mieć łatwiejszy dostęp do wszystkiego na sankach. Po przepakowaniu ruszamy dalej w stronę hali Izerskiej gdzie było bardzo mało śniegu a właściwie to głównie był lód albo asfalt. Jednak zanim dotarliśmy do Hali mięliśmy dość strome zejście gdzie dało się zjechać na sankach oszczędzając dużo czasu i energii ale przede wszystkim to świetna zabawa.   Koło schroniska  musieliśmy ciągnąć sanki po trawie  potem po moście  dalej po kamieniach. I dalej już po wodzie,lodzie i śniegu. Czyli jak widzicie dość ekstremalnie. Po kilku godzinach dotarliśmy do chatki Tomaszka gdzie  mieliśmy zrobić obóz. 
Podczas tego wyjazdu zamierzaliśmy sprawdzić czy hamak jest dobrą alternatywą dla namiotu w warunkach zimowych. I okazało się,że nie jest. A na pewno nasze hamaki się do tego nie nadają. Problem z dobrym napięciem, pełno cienkich linek i marznące dłonie niebyły zbytnio zachęcające do stosowania tego patentu przy jeszcze niższych temperaturach.


Na kolacje zjedliśmy  wigilijny bigos a potem poszliśmy spać. Do 24 drzemałem bo źle mi się napiął hamak. Ale o północy już musiałem coś z tym zrobić i poprawiłem w miarę możliwości napięcie.  Noc była spokojna i rano  zjedliśmy śniadanie, zwinęliśmy obozowisko -zajęło to nam ponad godzinę. Pogadaliśmy z Gospodarzem Chatki- Zbyszkiem i o 12 ruszyliśmy dalej. Po 2 godzinach postanowiliśmy poszukać miejsca na nocleg i zeszliśmy w  boczna drogę gdzie zaczął się prawdziwy survival. Na początku było nawet dość dużo śniegu ale już po kilkuset metrach śnieg zaczął znikać a pojawiła się woda(nawet po kolana) i lód.  Po  krótkim odcinku ruszyliśmy w las aby się rozwiesić.
Obóz rozwieszony to przystąpiliśmy do rozpalania ogniska co okazało się skrajnie trudne. Drewno które pozornie wydawało się suche i tak było mokre. Wilgotność powietrza też nie pomagała bo sięgała 100%. Mimo używania zapalniczki i podpałki rozpalenie zajęło nam ok godziny i ledwo udało nam się zagotować wody na herbatę i podgrzanie mięsa. Po tej batalii zjedliśmy bardzo skromny posiłek i poszliśmy do hamaków. Rano szybko zwinęliśmy obóz i by nie tracić czasu bez śniadania ruszyliśmy dalej. Poszliśmy wzdłuż Izery do schroniska Orle a następnie w kierunku cichej równi. I tam omal nie zastaliśmy rozjechani przez narciarzy, któż nie dość,że nie patrzyli jak zjeżdżają to jeszcze głupio się uśmiechali.  Na cichej równi chcieliśmy zrobić sobie  śniadanie. Ale był tam taki tłok,że postanowiliśmy ruszyć dalej do mostu na żółtym szlaku. Po kilku kilometrach doszliśmy do celu i przy moście zagotowaliśmy wodę na kuchence spirytusowej i zrobiliśmy sobie musli. Dalej żółtym szlakiem ruszyliśmy w kierunku Chatki Tomaszka gdzie planowaliśmy spędzić ostatni nocleg.  Po drodze trafialiśmy na odcinki kompletnie bez śniegu  gdzie pulki ciągnęliśmy po kamieniach i o dziwo nie zniszczyły się.
Nasz hotel na ostatnią noc.
  Po kilku takich przeprawach dotarliśmy do celu naszej wędrówki gdzie zamiast rozwieszać hamaki zresztą mój lekko się rozdarł poprzedniej nocy-dobrze,że z niego nie wypadłem! Rozwiesiliśmy trap pod którym spędziliśmy ostatni nocleg.   Na kolacje zjedliśmy kaszę i mięsko a po posiłku do śpiworka i spać bo rano trzeba było wcześnie wstać aby w miarę wcześnie dojść do auta.   Co gorsza jasak wredna mysz wlazła mi do plecaka i rozwaliła paczkę z kaszką. Przez co wszystko miałem w białym proszku;)  Rano  budyń czekoladowy z musli i przed 10 w drogę. Ostatniego dnia od razu założyliśmy plecaki by później nie tracić czasu na przepakowywanie.  Tym razem śniegu było jeszcze mniej niż dzień wcześniej a tam gdzie był  pierwszego dnia już nie było po nim śladu. Ostro dusząc do Świeradowa zeszliśmy o14 a o 14,20 już byliśmy w drodze.
Podsumowując wyjazd mogę z czystym sumieniem powiedzieć,że niema to jak namiot w warunkach zimowych. Sanki to świetny patent na odciążenie pleców tyle,że musimy w nich zamontować sztywny hol.
Buty  których będziemy używać w Bieszczadach są wyjątkowo wygodne. A kuchenka  spirytusowa nie jest aż taka zła jak myślałem z początku zagotuje wodę w 20 min.
Jeszcze miesiąc i  rusza II etap Projektu więc trzymajcie kciuki:)
Więcej zdjęć:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz