Wyjazd
ten miał ostatecznie sprawdzić co bierzemy ze sobą co trzeba wyrzucić i
zmienić. Niestety z powodu kiepskiej pokrywy śnieżnej musieliśmy
zostawić narty w domu. Ryzyko zniszczenia ślizgów było tak duże,że wręcz
nieopłacalne a perspektywa wniesienia nart na plecach kilometrów w
górę nie jest zbyt miła.
Ale zacznijmy od początku. Już na samym początku zaczęły się przygody. z
tym co zabrać itp. ale z tym szybko się uporaliśmy i w drogę. Potem w
czasie jazdy zatrzymała nas policja do kontroli i życzyli miłej
wyprawy:)

Gdy
dojechaliśmy do Świeradowa było jeszcze ciemno ale bardzo ciepło jak
na grudzień bo prawie 10*C!! Szybko zakładamy plecaki i na szlak. Już
po kilkuset metrach musiałem rozebrać się do koszulki termicznej bo
jeszcze chwila i bym wyparował. Dopiero gdy przeszliśmy niebieskim
szlakiem koło źródła Adamsa do asfaltu pojawił się śnieg. Tam można
było już zdjąć plecak i rzucić go na pulki. Konkretnie to zwykle
dziecięce sanki które są świetną alternatywą dla profesjonalnych
pulek. Stamtąd już ciągnąc nasze tobogany i przy zielonej budce
przepakowujemy cały sprzęt z plecaków do toreb aby mieć łatwiejszy
dostęp do wszystkiego na sankach. Po przepakowaniu ruszamy dalej w
stronę hali Izerskiej gdzie było bardzo mało śniegu a właściwie to
głównie był lód albo asfalt. Jednak zanim dotarliśmy do Hali mięliśmy
dość strome zejście gdzie dało się zjechać na sankach oszczędzając dużo
czasu i energii ale przede wszystkim to świetna zabawa. Koło
schroniska musieliśmy ciągnąć sanki po trawie potem po moście dalej
po kamieniach. I dalej już po wodzie,lodzie i śniegu. Czyli jak widzicie
dość ekstremalnie. Po kilku godzinach dotarliśmy do chatki Tomaszka
gdzie mieliśmy zrobić obóz.

Podczas tego wyjazdu zamierzaliśmy sprawdzić czy hamak jest dobrą
alternatywą dla namiotu w warunkach zimowych. I okazało się,że nie jest.
A na pewno nasze hamaki się do tego nie nadają. Problem z dobrym
napięciem, pełno cienkich linek i marznące dłonie niebyły zbytnio
zachęcające do stosowania tego patentu przy jeszcze niższych
temperaturach.

Na kolacje zjedliśmy wigilijny bigos a potem poszliśmy spać. Do 24
drzemałem bo źle mi się napiął hamak. Ale o północy już musiałem coś z
tym zrobić i poprawiłem w miarę możliwości napięcie. Noc była spokojna i
rano zjedliśmy śniadanie, zwinęliśmy obozowisko -zajęło to nam ponad
godzinę. Pogadaliśmy z Gospodarzem Chatki- Zbyszkiem i o 12 ruszyliśmy
dalej. Po 2 godzinach postanowiliśmy poszukać miejsca na nocleg i
zeszliśmy w boczna drogę gdzie zaczął się prawdziwy survival. Na
początku było nawet dość dużo śniegu ale już po kilkuset metrach śnieg
zaczął znikać a pojawiła się woda(nawet po kolana) i lód. Po krótkim
odcinku ruszyliśmy w las aby się rozwiesić.


Obóz rozwieszony to przystąpiliśmy do rozpalania ogniska co okazało się
skrajnie trudne. Drewno które pozornie wydawało się suche i tak było
mokre. Wilgotność powietrza też nie pomagała bo sięgała 100%. Mimo
używania zapalniczki i podpałki rozpalenie zajęło nam ok godziny i ledwo
udało nam się zagotować wody na herbatę i podgrzanie mięsa. Po tej
batalii zjedliśmy bardzo skromny posiłek i poszliśmy do hamaków. Rano
szybko zwinęliśmy obóz i by nie tracić czasu bez śniadania ruszyliśmy
dalej. Poszliśmy wzdłuż Izery do schroniska Orle a następnie w kierunku
cichej równi. I tam omal nie zastaliśmy rozjechani przez narciarzy, któż
nie dość,że nie patrzyli jak zjeżdżają to jeszcze głupio się
uśmiechali. Na cichej równi chcieliśmy zrobić sobie śniadanie. Ale był
tam taki tłok,że postanowiliśmy ruszyć dalej do mostu na żółtym szlaku.
Po kilku kilometrach doszliśmy do celu i przy moście zagotowaliśmy wodę
na kuchence spirytusowej i zrobiliśmy sobie musli. Dalej żółtym
szlakiem ruszyliśmy w kierunku Chatki Tomaszka gdzie planowaliśmy
spędzić ostatni nocleg. Po drodze trafialiśmy na odcinki kompletnie bez
śniegu gdzie pulki ciągnęliśmy po kamieniach i o dziwo nie zniszczyły
się.
 |
Nasz hotel na ostatnią noc. |
Po kilku takich przeprawach dotarliśmy do celu naszej wędrówki gdzie
zamiast rozwieszać hamaki zresztą mój lekko się rozdarł poprzedniej
nocy-dobrze,że z niego nie wypadłem! Rozwiesiliśmy trap pod którym
spędziliśmy ostatni nocleg. Na kolacje zjedliśmy kaszę i mięsko a po
posiłku do śpiworka i spać bo rano trzeba było wcześnie wstać aby w
miarę wcześnie dojść do auta. Co gorsza jasak wredna mysz wlazła mi do
plecaka i rozwaliła paczkę z kaszką. Przez co wszystko miałem w białym
proszku;) Rano budyń czekoladowy z musli i przed 10 w drogę.
Ostatniego dnia od razu założyliśmy plecaki by później nie tracić czasu
na przepakowywanie. Tym razem śniegu było jeszcze mniej niż dzień
wcześniej a tam gdzie był pierwszego dnia już nie było po nim śladu.
Ostro dusząc do Świeradowa zeszliśmy o14 a o 14,20 już byliśmy w drodze.

Podsumowując
wyjazd mogę z czystym sumieniem powiedzieć,że niema to jak namiot w
warunkach zimowych. Sanki to świetny patent na odciążenie pleców tyle,że
musimy w nich zamontować sztywny hol.
Buty których będziemy używać w Bieszczadach są wyjątkowo wygodne. A
kuchenka spirytusowa nie jest aż taka zła jak myślałem z początku
zagotuje wodę w 20 min.
Jeszcze miesiąc i rusza II etap Projektu więc trzymajcie kciuki:)
Więcej zdjęć: